.

.

.

.

.

Podróż na Kilimandżaro była zaplanowana na 5 lipca 2024 roku, jednak przygotowania rozpoczęliśmy znacznie wcześniej. Aby nasza ekspedycja zakończyła się sukcesem, musieliśmy zadbać o wiele szczegółów: od poprawy kondycji fizycznej, przez zaopatrzenie w niezbędny sprzęt, aż po testowanie produktów, które zamierzaliśmy zabrać ze sobą. Każdy etap tej wyprawy wymagał precyzyjnego planowania, od studiowania map po pakowanie niezbędnych dokumentów.

Nasza ekspedycja miała trwać około trzech tygodni, dlatego każdy krok, każdy gram ekwipunku musiał być przemyślany. Najcenniejszy ładunek, czyli flagi z logami naszych partnerów oraz produkty, które mieliśmy testować na trasie, zostały starannie spakowane.

Wśród tych kluczowych przedmiotów znalazły się paszporty, dokumenty, pieniądze, a także odpowiednio zabezpieczona żywność. I tutaj właśnie niezastąpiona okazała się pakowarka próżniowa Gorenje VS120E.

Dzięki pakowarce próżniowej Gorenje VS120E pakowanie stało się nie tylko prostsze, ale i efektywne – oszczędziliśmy miejsce, a nasze ubrania i dokumenty były bezpieczne przed wilgocią, co było niezwykle ważne podczas zdobywania Kilimandżaro. 💪

Gdy wszystko było już starannie spakowane, wyruszyliśmy w drogę na lotnisko Chopina w Warszawie. Nasz lot był zaplanowany na 17:00, więc mieliśmy jeszcze trochę czasu… ale jak to bywa w podróżach, niespodzianki czaiły się za rogiem. Wkrótce okazało się, że utknęliśmy w gigantycznym korku! 😱

Cały zapas czasu, który mieliśmy na spokojny obiad, zniknął w obliczu korka. Na szczęście, niezawodny lunchbox Noveen LB745 City uratował sytuację! Wystarczyło wrzucić jedzenie do środka, podłączyć do gniazda zapalniczki, i po 20 minutach mieliśmy ciepły posiłek gotowy do spożycia w samochodzie. Dzięki temu zaoszczędziliśmy czas i byliśmy pewni, że zdążymy na samolot. Noveen LB745 City sprawił, że podróżowanie stało się prostsze i mniej stresujące.

.

Po dotarciu na lotnisko czekała nas przesiadka w Doha. Planowo mieliśmy tam dotrzeć około północy, a nasz kolejny lot na Kilimandżaro był o 8:00 rano. Oznaczało to sporo wolnego czasu na lotnisku. Nie zapomnieliśmy jednak o najważniejszej zasadzie podróżnika – dobrym nawodnieniu! Nasze bidony Noveen TB583 były cały czas z nami, gotowe, by zapewnić nam odpowiednią ilość wody.

Mieliśmy też okazję podziwiać lotnisko Hamad International w Doha, które uważane jest za jedno z najnowocześniejszych i najbardziej luksusowych na świecie. Ciekawostką jest, że lotnisko to ma na swoim terenie słynną rzeźbę „Lamp Bear” – olbrzymiego misia z lampą, który stał się ikoną tego miejsca. Lotnisko oferuje także niesamowite możliwości zakupów, relaksu i rekreacji, w tym basen, siłownię, a nawet spa.

.

.

Po intensywnym dniu podróży postanowiliśmy wykorzystać trochę czasu na krótką drzemkę, aby zregenerować siły przed kolejnym etapem naszej wyprawy. Całą noc spędziliśmy na lotnisku w Doha, a ta krótka drzemka okazała się wręcz konieczna… ale jak tu zasnąć, gdy wokół panuje taki szum?

Oto jak sobie z tym poradziliśmy. Włączyliśmy delikatną muzykę w tle, która pomogła nam się zrelaksować. Kluczowe było, aby dźwięk nie był zbyt głośny, by nie przeszkadzać innym.

W zrelaksowaniu się i zasypianiu pomogło nam radyjko Adler AD1198 – nasz niezastąpiony towarzysz w tej podróży. To małe urządzenie okazało się niezwykle przydatne, tworząc przytulną atmosferę nawet w tak zatłoczonym miejscu jak lotnisko.

Zawsze zabieramy je w nasze podróże, bo jego kompaktowość i niezawodność sprawiają, że jest idealnym towarzyszem, niezależnie od miejsca, w którym się znajdujemy.

Radio posiada funkcję Bluetooth 5.0, teleskopową antenę zapewniającą świetny odbiór oraz wyraźny kolorowy wyświetlacz LCD, dzięki czemu obsługa jest prosta i intuicyjna.

.

.

Dzień rozpoczął się wcześnie – nasz lot z Doha w kierunku Kilimandżaro był zaplanowany na godzinę 8:00. Po niespełna ośmiu godzinach mieliśmy dotrzeć do celu, z międzylądowaniem w Dar es Salaam. To była nietypowa sytuacja – pasażerowie lecący dalej na Kilimandżaro musieli pozostać w samolocie, podczas gdy linia dobierała nowych pasażerów, co było dość rzadko spotykaną praktyką. Dla nas, podróżników, było to kolejne ciekawe doświadczenie.

Po wylądowaniu na lotnisku Kilimandżaro odebraliśmy nasze plecaki wyprawowe. Na szczęście obeszło się bez niespodzianek – cały bagaż dotarł bezpiecznie, co nie zawsze jest oczywiste w trakcie takich podróży. W Tanzanii musieliśmy jednak uzbroić się w cierpliwość i stanąć w kolejce do wykupienia wizy tanzanijskiej. Procedura zajęła trochę czasu, ale w końcu, około godziny 18:00, wyszliśmy z lotniska, gotowi na kolejną część naszej przygody.

Złapaliśmy busa i wyruszyliśmy do miasteczka Moshi, po drodze mijając tanzanijskie wioski i miasteczka.

Już na pierwszy rzut oka dostrzegliśmy wyraźne różnice w kulturze oraz standardach życia, które w Tanzanii są zupełnie inne niż te, do których jesteśmy przyzwyczajeni.

Przeciętny Tanzanijczyk żyje za mniej niż 3 dolary dziennie, co oznacza, że większość mieszkańców musi zmagać się z biedą na co dzień.

Zarobki w Tanzanii są bardzo niskie – średnia płaca wynosi około 100-150 dolarów miesięcznie, co często ledwo wystarcza na pokrycie podstawowych potrzeb.

Widzieliśmy, że wiele osób żyje w skromnych, często nieodpowiednich warunkach mieszkaniowych, a dostęp do podstawowej infrastruktury, takiej jak woda pitna czy elektryczność, jest mocno ograniczona.

W trakcie naszej podróży dowiedzieliśmy się również, że Tanzania boryka się z poważnymi problemami zdrowotnymi. Malaria jest jedną z najczęstszych chorób, na którą cierpią mieszkańcy, zwłaszcza w obszarach wiejskich.

Ponadto, wiele osób ma utrudniony dostęp do opieki zdrowotnej, a leczenie chorób, które w innych częściach świata są łatwo uleczalne, często okazują się trudne ze względu na brak środków.

Do hotelu w Moshi dotarliśmy około godziny 19:00, gdzie zameldowaliśmy się, aby odpocząć po długiej podróży. Przed nami była kolacja oraz oczekiwanie na wieczorny mecz ćwierćfinałowy Euro 2024: Holandia kontra Turcja.

7 lipca 2024 roku mogliśmy pospać trochę dłużej, ponieważ śniadanie było serwowane do godziny 10:00. Wykorzystaliśmy tę okazję i na śniadanie pojawiliśmy się kilka minut przed zamknięciem. Po posiłku ruszyliśmy do centrum Moshi, gdzie czekał na nas lokalny przewodnik Seidi. Zabrał nas do lokalnej agencji KILISMILE, z którą mieliśmy wchodzić na Kilimandżaro.

Moshi, malownicza miejscowość u podnóża Kilimandżaro, stała się naszą bazą na najbliższe dni. Mieliśmy niezwykłą okazję uczestniczyć w przygotowaniach lokalnej grupy tragarzy. Obserwowanie ich pracy, liczenie sprzętu i sprawdzanie jego jakości było fascynującym doświadczeniem, które pozwoliło nam zobaczyć, jak wygląda organizacja takiej ekspedycji od zaplecza. Później przechadzaliśmy się uliczkami Moshi, poznając codzienne życie mieszkańców tego urokliwego miasta.

Seidi oprowadził nas po mieście, pokazując lokalne targi, architekturę oraz handel – po prostu, jak wyglądało życie w miasteczku u podnóża Kilimandżaro. Udało nam się także zdobyć lokalną kartę SIM do telefonu, co było niezwykle ważne podczas takich wypraw. Dzięki niej mogliśmy utrzymywać stały kontakt z bliskimi oraz korzystać z internetu, nawet w odległych miejscach.

Jeśli planujecie wyprawę na Kilimandżaro, warto pamiętać o kilku rzeczach. Przede wszystkim, zaopatrzcie się w lokalną kartę SIM i pancerny, wodoszczelny telefon. My postawiliśmy na Maxcom MM918 – jego solidna konstrukcja oraz odporność na wodę, pył i upadki sprawiły, że przetrwał nawet najtrudniejsze warunki. Ten telefon towarzyszy nam na każdej górskiej wyprawie, bo wiemy, że możemy na nim polegać w każdej sytuacji.

Wieczorem wróciliśmy do hotelu, gdzie udało się wygospodarować chwilę na ostatni trening przed wymarszem na Kilimandżaro. Tym razem postawiliśmy na szlifowanie formy w basenie, realizując pływacki plan treningowy. Nasz niezawodny Maxcom FW67 Titan Pro świetnie się sprawdził, dostarczając nam wszystkich niezbędnych pomiarów. Ten smartwatch oferował funkcje idealne dla pływaków, takie jak monitorowanie tętna podczas pływania, pomiar dystansu i tempa, licznik spalonych kalorii, śledzenie stylu pływackiego oraz analiza techniki pływania. Dzięki Maxcom FW67 Titan Pro mogliśmy być pewni, że jesteśmy w najlepszej formie przed naszą przygodą.

Z każdym dniem byliśmy coraz bliżej realizacji naszego marzenia o zdobyciu Kilimandżaro. Przed nami było wielkie wyzwanie, ale czuliśmy się gotowi na to, co miało nadejść.

.

.

8 lipca, dzień przed naszą wielką wyprawą na Kilimandżaro, postanowiliśmy spędzić aktywnie, aby dobrze się rozgrzać i przygotować do nadchodzącego wyzwania. Dzisiejszy dzień poświęciliśmy na wędrówkę pod wodospad Materuni, jeden z najwyższych wodospadów w Tanzanii, sięgający prawie 100 metrów.

Po śniadaniu wyruszyliśmy z hotelu w Moshi, pełni energii i ciekawości tego, co nas czeka. Wodospad Materuni znajduje się na zboczach Kilimandżaro, w otoczeniu bujnej, równikowej roślinności. Jest to miejsce o niezwykłej urodzie, które przyciąga zarówno turystów, jak i lokalnych mieszkańców. Wodospad ten nie tylko zachwyca swoją wysokością, ale także imponującą ilością wody, która spada z hukiem w dolinę, tworząc mgiełkę, która nadaje okolicy magiczny klimat.

Podczas wędrówki do wodospadu mijaliśmy liczne lokalne osady, gdzie życie toczyło się spokojnym rytmem, zupełnie odmiennym od tego, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Widok prostych, drewnianych chat i mieszkańców zajmujących się codziennymi obowiązkami był dla nas cenną lekcją pokory i wdzięczności za to, co mamy.

Po dotarciu do wodospadu Materuni mogliśmy zażyć orzeźwiającej kąpieli w chłodnej wodzie, zrelaksować się w otoczeniu bujnej roślinności i obserwować liczne gatunki ptaków, które są charakterystyczne dla tego regionu. Miejsce to, z dala od zgiełku miasta, oferowało chwilę wytchnienia i okazję do pełnego zanurzenia się w pięknie natury. Otaczająca nas gęsta zieleń oraz odgłosy dzikiej przyrody sprawiły, że czuliśmy się jak w sercu afrykańskiej dżungli.

Nie mogliśmy przegapić okazji, aby w tak wyjątkowej scenerii zaprezentować naszych partnerów, którzy wspierali nas podczas tej wyprawy. Flaga z logiem naszych przyjaciół, powiewająca na tle tego przepięknego wodospadu, stanowiła symbol naszej współpracy i wspólnego dążenia do osiągania szczytów – dosłownie i w przenośni.

.

Po tych wyjątkowych chwilach przyszedł czas na lunch w tej niezwykłej scenerii. Podziwiając piękno wodospadu Materuni, delektowaliśmy się naszym posiłkiem. To wszystko było możliwe dzięki niezawodnemu lunchboxowi Noveen LB745 City – idealnemu rozwiązaniu na każdą wyprawę!

Ten poręczny sprzęt pozwalał nam cieszyć się ciepłym i świeżym jedzeniem w każdym miejscu, gdzie tylko mieliśmy dostęp do elektryczności. Wystarczyło podłączyć lunchbox do gniazda zapalniczki w samochodzie lub innego źródła zasilania, co czyniło go niezastąpionym w trakcie podróży, zarówno w drodze, jak i na postojach.

Nawet jeśli nie mieliśmy dostępu do elektryczności, mogliśmy podłączyć go pod powerbank z odpowiednim wejściem zasilającym lub po prostu wsadzić ciepły posiłek do środka. Solidne i estetyczne wnętrze wykonane ze stali INOX zapewniało, że jedzenie pozostawało ciepłe przez pewien czas, a dołączona torba termiczna dodatkowo zabezpieczała i podtrzymywała temperaturę posiłku. Torba posiadała także dodatkowe miejsce na napój lub owoce, co czyniło cały zestaw wyjątkowo praktycznym.

Jutro lunch będziemy już jedli na zboczach Kilimandżaro, co sprawia, że każda chwila tej wyprawy jest dla nas wyjątkowa. Ten lunchbox towarzyszył nam przez całą I edycję Szczytowych Wypraw AGD RTV, aż po sam szczyt.

Kliknij i przeczytaj naszą osobistą recenzję o tym produkcie! LB745 City 👇👇👇

Kliknij i zobacz film, jak przetestowaliśmy ten produkt przed naszą podróżą! 👇👇👇

Po relaksie przy wodospadzie kontynuowaliśmy naszą wędrówkę do pobliskiej wioski ludu Chaga. Chaga to jedno z największych plemion w Tanzanii, znane ze swojej bogatej kultury i tradycji. Wioska ta okazała się być prawdziwym skarbem kulturowym. Mieliśmy okazję uczestniczyć w pokazie parzenia kawy, która odgrywa ważną rolę w kulturze i historii plemienia. Chaga od pokoleń uprawiają kawę na żyznych zboczach Kilimandżaro, a proces parzenia jest nie tylko codziennym rytuałem, ale także symbolem ich gościnności i tradycji.

Spacerując po wiosce, mogliśmy zwiedzać tradycyjne domostwa, uczestniczyć w różnych warsztatach i prezentacjach, a także poznać lokalne rzemiosło. Kupiliśmy pamiątki oraz kulinarne specjały, które na pewno przypomną nam o tej wyjątkowej wyprawie. Następnie ruszyliśmy na spacer przez afrykańskie, czerwone, piaszczyste drogi, otoczone egzotyczną scenerią. Przepiękne widoki, które rozciągały się przed nami, były idealnym dopełnieniem tego dnia.

W wiosce mieliśmy także możliwość degustacji lokalnych specjałów, w tym bananowego piwa, które stanowią część kulinarnego dziedzictwa plemienia Chaga. To było niepowtarzalne doświadczenie, które pozwoliło nam nie tylko spróbować czegoś nowego, ale także lepiej zrozumieć kulturę i życie lokalnej społeczności.

Po pełnym wrażeń dniu wróciliśmy do hotelu w Moshi, gotowi na jutrzejszy wymarsz na Kilimandżaro. Wyprawa pod wodospad Materuni i wizyta w wiosce Chaga dostarczyły nam nie tylko wielu niezapomnianych chwil, ale także dały poczucie, że jesteśmy już mentalnie przygotowani na wyzwanie, jakie czeka nas na szlaku. Teraz pozostaje tylko odpocząć, aby z nową energią ruszyć na podbój najwyższej góry Afryki.

.

.

Obudziliśmy się pełni podekscytowania – dziś ruszamy, by zdobyć dach Afryki! Po szybkim śniadaniu, około godziny 9:00, zaczęliśmy pakować nasze rzeczy na busa, który miał nas zawieźć do bram Parku Narodowego Kilimandżaro. Na szczyt prowadzi kilka różnych dróg, a my zdecydowaliśmy się na Machame Route – jedną z najbardziej malowniczych i popularnych tras, znaną również jako „Whiskey Route”.

Machame Route jest uznawana za jedną z bardziej wymagających, ale jednocześnie spektakularnych dróg na Kilimandżaro. Przechodzi przez różnorodne strefy klimatyczne – od bujnego lasu deszczowego, przez alpejskie wrzosowiska, aż po surowe krajobrazy wulkaniczne. Ta trasa oferuje nie tylko wyzwania, ale także zapierające dech w piersiach widoki, które rekompensują trud wspinaczki. Machame Route pozwala także na lepszą aklimatyzację, co zwiększa szanse na udane zdobycie szczytu.

Po dotarciu do bram parku, Machame Gate na wysokości 1900 m n.p.m., zarejestrowaliśmy się i zjedliśmy lunch. Mieliśmy też okazję poczęstować naszych lokalnych przewodników oraz tragarzy świeżo parzoną kawą z kawiarki Ariete 1358 Mokina. Lokalni porterzy byli zachwyceni – przed ciężką wędrówką mogli cieszyć się pełnym, aromatycznym smakiem kawy, która była znacznie lepsza od rozpuszczalnej, jaką zazwyczaj podaje się w obozach. Ten gest nie tylko podkreślił naszą wdzięczność za ich wsparcie, ale także dodał energii na nadchodzący trekking.

Kawiarka Ariete 1358 Mokina towarzyszyła nam podczas wielu naszych wypraw, a teraz oczywiście zabieramy ją również na sam szczyt Kilimandżaro. Jej największą zaletą jest możliwość szybkiego i prostego przygotowania intensywnej, aromatycznej kawy, porównywalnej do tej z dużych ekspresów ciśnieniowych.

Kliknij i przeczytaj naszą osobistą recenzję tego produktu! Ariete Mokina 👇👇👇

Kliknij i zobacz film, jak testowaliśmy ten produkt przed naszą podróżą! 👇👇👇

Podczas gdy odpoczywaliśmy i cieszyliśmy się kawą, nasze rzeczy były ważone i rozdzielane pomiędzy tragarzy. Każdy kilogram bagażu był starannie rozplanowany, aby zapewnić równomierne obciążenie i komfort podczas wędrówki.

Po lunchu i krótkim odpoczynku spotkaliśmy się z naszymi lokalnymi przewodnikami i ruszyliśmy na trekking. W tym dniu mieliśmy do przejścia około 11 km, w całości przez las deszczowy. Początkowo droga była szutrowa, prosta i szeroka, o niewielkim nachyleniu, jednak z czasem zaczęliśmy wchodzić „w głąb” lasu, gdzie ścieżka stawała się węższa i bardziej wymagająca. Musieliśmy iść raczej gęsiego, czasem po kamieniach, omijając korzenie drzew, które wystawały na trasie.

Ostatnia godzina podejścia do Machame Camp mogła dać nam nieco bardziej w kość, ponieważ nachylenie terenu wyraźnie się zwiększyło. Nasz pierwszy obóz, Machame Camp, leży już na skraju lasu deszczowego, co oznaczało, że jutro zaczniemy wchodzić w zupełnie inny krajobraz. Całość trekkingu w tym dniu zajęła nam około 5-7 godzin, ale widok, który rozpościerał się z naszego obozu, wynagrodził każdy wysiłek.

.

.

.

Dzień rozpoczął się o godzinie 6:30, tak jak to będzie miało miejsce przez kolejne dni naszej wyprawy. Każdego ranka jesteśmy budzeni przez pomocnika kucharza, który przynosi nam kubek gorącej, rozgrzewającej herbaty imbirowej. To mały, ale istotny rytuał, który pomaga nam przetrwać mroźne poranki na tej wysokości.

Warto wspomnieć, że podczas takich wypraw jednym z kluczowych elementów ekwipunku jest dobry termos. Aby herbata utrzymała ciepło jak najdłużej, termos musi być niezawodny. My zdecydowaliśmy się na termos marki Leifheit Coco o pojemności 1 litra, który każdego dnia ratował nasze samopoczucie w trudnych warunkach. Oczywiście, zabieramy go także na szczyt!

Kliknij i przeczytaj naszą osobistą recenzję tego produktu! Leifheit Coco 👇👇👇

Kliknij i zobacz film, jak testowaliśmy ten produkt przed naszą podróżą! 👇👇👇

O 7:00 zjedliśmy śniadanie i przygotowaliśmy się do kolejnego dnia wspinaczki. Wyruszyliśmy z Machame Camp, naszego pierwszego obozu na wysokości 2835 m n.p.m. Machame Camp leży na skraju lasu deszczowego, co sprawia, że poranki są tu chłodne, ale jednocześnie pełne energii dzięki otaczającej nas przyrodzie. To pierwszy przystanek dla wielu wędrowców na trasie Machame Route, gdzie po raz pierwszy można odczuć surowość górskiego klimatu.

Dziś naszym celem był Shira Camp, położony na wysokości 3750 m n.p.m., do którego mieliśmy pokonać około 8 km. Podejście tego dnia było bardziej strome, a krajobraz szybko zaczął się zmieniać. Opuszczaliśmy gęsty las deszczowy, który towarzyszył nam od początku, a jego miejsce zajmowała tzw. „strefa alpejska”, charakteryzująca się niskimi trawami i wrzosowiskami. Wkrótce drzewa ustąpiły miejsca surowym, suchym przestrzeniom, a powietrze stawało się coraz chłodniejsze.

Po kilku godzinach intensywnego marszu dotarliśmy na Płaskowyż Shira, który jest jednym z największych płaskowyżów na tej wysokości na świecie. Rozciągał się przed nami imponujący widok na wulkaniczny krajobraz Kilimandżaro, co przypomniało nam, jak wyjątkowa jest ta wyprawa.

Po dotarciu do Shira Camp rozlokowaliśmy się w obozie, a po zjedzonym posiłku w naszej mesie – namiocie w centralnej części obozu, gdzie wspólnie jedliśmy wszystkie posiłki – postanowiliśmy trochę pozwiedzać. Udaliśmy się do pobliskich jaskiń, które skrywają wiele historii i legend związanych z tą górą. Nasi lokalni przewodnicy opowiadali nam fascynujące opowieści o dawnych wędrowcach i tradycjach związanych z Kilimandżaro.

Podczas naszego zdobywania Kilimandżaro odpowiednie nawodnienie to podstawa! Każdego dnia wypijamy przynajmniej 3 litry wody, aby utrzymać siły i energię.

Ważne jest, aby podczas marszu piło się wygodnie, dlatego korzystamy z bukłaku, który mamy w plecakach, lub ze smukłej butelki z wysuwanym dziubkiem, takiej jak Noveen TB583, która mieści się w bocznej siatce plecaka i łatwo ją wyciągnąć podczas wędrówki.

Ten bidon zabieraliśmy ze sobą w naszych ostatnich podróżach, a teraz również idzie z nami na szczyt Kilimandżaro, zapewniając nam komfortowe nawodnienie przez cały czas.

Kliknij i przeczytaj naszą osobistą recenzję tego produktu! Bidon Noveen 👇👇👇

Kliknij i zobacz film, jak testowaliśmy ten produkt przed naszą podróżą! 👇👇👇

Pogoda przez cały dzień była wyjątkowo sprzyjająca – bezchmurne niebo i delikatny chłód idealnie nadawały się do trekkingu. Dzień zakończyliśmy bajecznym zachodem słońca, który oświetlił otaczające nas góry złotym światłem. Ten widok na długo pozostanie w naszej pamięci jako jeden z najpiękniejszych momentów naszej wyprawy.

.

.

Dzień rozpoczął się wcześnie – to był jeden z kluczowych momentów naszej wyprawy, dzień aklimatyzacyjny, który miał przygotować nasze organizmy do dalszej wspinaczki na wyższe wysokości. Po śniadaniu ruszyliśmy w stronę Lava Tower, znajdującej się na wysokości 4600 m n.p.m. Czekało nas około 7 km marszu w górę, co zajęło nam 4-5 godzin. Krajobraz zaczął się zmieniać – z alpejskich wrzosowisk weszliśmy w surowsze, bardziej kamieniste tereny, przypominające wulkaniczne pustkowia.

Wspinaczka na Lava Tower była jednym z bardziej wymagających etapów – wysokość zaczynała dawać się we znaki. Z każdym krokiem czuliśmy większy ciężar na płucach, a objawy choroby wysokościowej zaczęły być zauważalne. Ból głowy, zmęczenie – to wszystko było naturalne na tej wysokości. Jednak wiedzieliśmy, że to normalne, i po krótkim zejściu niżej, nasze samopoczucie miało się poprawić.

Po dotarciu na Lava Tower, zrobiliśmy dłuższy postój, aby zjeść lunch i spędzić około godziny w celach aklimatyzacyjnych. Nasza wyprawa na Kilimandżaro to nie tylko piękna przygoda, ale też wyzwanie logistyczne – jedzenie odgrywało tu kluczową rolę.

Ważne było, abyśmy mieli odpowiednie zapasy bogate w tłuszcze, węglowodany i białko. Dzięki pakowarce próżniowej Gorenje VS120E mogliśmy przygotować i zapakować próżniowo przekąski jeszcze przed wylotem. Ulubione kabanosy na takich wysokościach robiły swoje – były idealnym źródłem energii, zapewniając nam siłę do dalszej wędrówki. Mieliśmy pewność, że nasze jedzenie było świeże i gotowe do spożycia, co dodawało nam dodatkowej energii na szlaku.

Kliknij i przeczytaj naszą osobistą recenzję tego produktu! Gorenje VS120E 👇👇👇

Kliknij i zobacz film, jak testowaliśmy ten produkt przed naszą podróżą! 👇👇👇

Po spędzeniu godziny na Lava Tower, ruszyliśmy w dół w stronę Barranco Camp, położonego na wysokości około 3900 m n.p.m. Z tej wysokości mieliśmy przed sobą 3 km marszu, co zajęło nam kolejne 2-3 godziny. Zejście było szybsze, ale strome, a krajobrazy nie przestawały zachwycać. Po zejściu na niższą wysokość objawy choroby wysokościowej stopniowo ustępowały, a nasze ciała powoli przyzwyczajały się do nowej wysokości.

Każdy szlak prowadzący na Kilimandżaro ma swoją potoczną nazwę. Nasza trasa, Machame Route, znana jest wśród turystów jako „Whisky Route”, podczas gdy inny, bardziej popularny szlak, Marangu Route, nosi przydomek „Coca-Cola Route”. Marangu jest najstarszą i najłatwiejszą drogą na szczyt, z wygodnymi chatkami noclegowymi, co czyni ją popularną wśród tych, którzy szukają nieco łatwiejszej wspinaczki. Nazwa „Coca-Cola Route” pochodzi stąd, że sto lat temu miejscowa ludność i strażnicy parkowi sprzedawali turystom colę oraz inne napoje w obozach.

Z kolei Machame, czyli „Whisky Route”, zyskała swoją nazwę, ponieważ jest bardziej wymagająca, zarówno fizycznie, jak i finansowo. Tak jak whisky, ten szlak jest „cięższy” i droższy, a przejście nim może nieco bardziej „uderzyć do głowy”. Strome podejścia, dłuższe etapy i zmienne warunki sprawiają, że Machame jest wyzwaniem dla bardziej doświadczonych wspinaczy, którzy jednak mogą liczyć na niesamowite widoki i lepszą aklimatyzację.

Pierwszego udokumentowanego zdobycia Kilimandżaro dokonali niemiecki geolog Hans Meyer i austriacki alpinista Ludwig Purtscheller 5 października 1889 roku. Było to trzecie podejście Meyera, po dwóch nieudanych próbach. W ich wyprawie towarzyszył także osiemnastoletni Yohani Kinyala Lauwo z plemienia Chaga, który został pierwszym Afrykańczykiem na szczycie Kilimandżaro

Wieczorem, po kolacji, przyszedł czas na regularne monitorowanie naszego zdrowia. Na takich wysokościach codziennie musieliśmy sprawdzać natlenienie krwi oraz tętno, aby mieć pewność, że nasze organizmy dobrze radzą sobie z trudnymi warunkami. Dzięki smartwatchowi Maxcom FW67 Titan Pro, monitorowanie tych parametrów było proste i szybkie – wyniki otrzymywaliśmy bez potrzeby korzystania z dodatkowej aparatury, co pozwalało nam na bieżąco kontrolować stan zdrowia każdego członka ekipy.

Maxcom FW67 Titan Pro to smartwatch stworzony do zadań specjalnych. Wyróżnia go pancerna konstrukcja i wytrzymałość na ekstremalne warunki, potwierdzone przez 20 zaliczonych testów militarnych. Wysokie i niskie temperatury, woda, pył – nic nie jest w stanie mu zaszkodzić. Zegarek jest także wyposażony w 70 trybów sportowych, co czyni go idealnym towarzyszem w każdej aktywności, jak np. wspinaczka górska czy pływanie. Jego metalowa, wzmocniona konstrukcja, ekran z Gorilla Glass, a także dodatkowe szkło ochronne sprawiają, że zegarek wytrzymuje nawet najbardziej wymagające warunki.

Co więcej, zegarek monitoruje ciśnienie, poziom stresu oraz fazy snu, co pozwala nam optymalnie zarządzać odpoczynkiem. Z Maxcom FW67 Titan Pro nie musieliśmy martwić się o baterię – dzięki pojemnej baterii, zegarek działał przez wiele dni bez ładowania, co było kluczowe podczas długiej wyprawy, gdzie nie zawsze mieliśmy dostęp do źródeł zasilania.

Kliknij i przeczytaj naszą osobistą recenzję tego produktu! Maxcom FW67 👇👇👇

Kliknij i zobacz film, jak testowaliśmy ten produkt przed naszą podróżą! 👇👇👇

Zasnąć w namiocie, pomimo zmęczenia po całym dniu wspinaczki, nie jest takie proste. Wysokość i ekscytacja związana ze zdobyciem szczytu Kilimandżaro robią swoje – adrenalina wciąż krąży w żyłach, a myśli nieustannie krążą wokół wyzwania, które przed nami.
W takich chwilach niezwykle ważny jest odpoczynek mentalny, by odpowiednio zregenerować siły na kolejny dzień. Pomaga nam w tym delikatna muzyka, która koi nerwy i pomaga wyciszyć umysł przed snem.

Muzyka wydobywa się z małego, podręcznego radia Adler AD1198, które zabraliśmy ze sobą na wyprawę. Radyjko, mimo swojego niewielkiego rozmiaru, stało się naszym nieodłącznym towarzyszem w obozach, na przerwach, a nawet podczas wędrówki.

Dzięki niemu czas spędzony w namiocie jest bardziej komfortowy, a delikatne dźwięki pomagają nam znaleźć spokój w tym pełnym emocji czasie.

Kliknij i przeczytaj naszą osobistą recenzję tego produktu! Adler AD1198 👇👇👇

Kliknij i zobacz film, jak testowaliśmy ten produkt przed naszą podróżą! 👇👇👇

.

.

Dzień rozpoczął się od lekkiego zejścia do wąwozu, które stanowiło zaledwie wstęp do najtrudniejszego odcinka dzisiejszej wędrówki – ściany Barranco, imponującego, kilkuset metrowego wzniesienia, które musieliśmy pokonać. Na ten etap trekkingu przyczepiliśmy kije do plecaków, aby mieć wolne ręce i rozpoczęliśmy powolne, ostrożne wejście. Z daleka ściana wyglądała groźnie i niemal nieprzystępnie, ale im bliżej podchodziliśmy, tym wyraźniej widoczna była ścieżka prowadząca zygzakami na górę.

Wspinaczka była wymagająca, ale przewodnicy dzielnie nam asystowali, pokazując, gdzie najlepiej postawić nogi i asekurując nas w bardziej stromych fragmentach. Po dotarciu na szczyt Barranco Wall, zostaliśmy nagrodzeni pięknym widokiem na szczyt Kilimandżaro, który wyłaniał się majestatycznie przed nami. Po krótkiej przerwie, odzyskaliśmy siły i ponownie ruszyliśmy, tym razem z kijami trekkingowymi, w stronę Karanga Camp na wysokości 3960 m.

Na trasie zatrzymaliśmy się na krótki odpoczynek w punkcie widokowym, z którego rozpościerał się niesamowity widok na Mount Meru – drugą najwyższą górę Tanzanii, o wysokości 4565 m n.p.m. Meru to wulkan, którego ostatnia erupcja miała miejsce ponad 100 lat temu, a jego charakterystyczny kształt i strome zbocza przyciągają wielu wspinaczy. Nie mogliśmy zmarnować takiej okazji, a wręcz naszym obowiązkiem była sesja fotograficzna z flagami naszych przyjaciół, którzy wspierali nas w tej wyprawie.

Po dotarciu do Karanga Camp, zjedliśmy ciepły lunch i mieliśmy trochę czasu na odpoczynek. Po chwili wytchnienia, czekało nas jeszcze ostatnie 6 km podejścia do obozu wyjściowego na atak szczytowy – Barafu Camp. Dotarcie do celu zajęło nam kilka godzin, a do obozu dotarliśmy około godziny 18:00, po pokonaniu w sumie około 12 km tego dnia.

Już około 19:00 zjedliśmy kolację, po której przyszedł czas na przygotowanie się do najważniejszego etapu naszej wyprawy – nocnego ataku szczytowego. Spakowaliśmy wszystkie niezbędne rzeczy, przygotowaliśmy odzież i sprzęt, po czym staraliśmy się jak najszybciej położyć spać, aby maksymalnie zregenerować siły przed nadchodzącym wyzwaniem.

Niestety, choroba wysokościowa zaczęła już dawać o sobie znać. Wysokość i zmęczenie sprawiały, że wielu z nas czuło się wyczerpanych, a sen nie przynosił pełnej regeneracji. Mimo to, około 20:00 położyliśmy się spać, wiedząc, że za zaledwie trzy godziny wstaniemy, by rozpocząć atak szczytowy, który miał potrwać kilkanaście godzin.

.

.

Pobudka przed północą. Mieliśmy około 30 minut na przygotowanie – szybkie ubranie się w ciepłe warstwy odzieży, wypicie gorącej herbaty lub kawy i zjedzenie lekkiej przekąski. Wszyscy czuliśmy napięcie – to był ten moment, na który czekaliśmy. O północy, z wysokości około 4800 m n.p.m., rozpoczęliśmy atak szczytowy. Powoli, krok po kroku, z latarkami na czołach, zaczęliśmy wspinaczkę ku Uhuru Peak, najwyższemu punktowi na Kilimandżaro.

Naszym pierwszym celem był Stella Point, położony na wysokości 5739 m n.p.m. Około godziny 6:00 rano, po kilku godzinach marszu, zaczęło świtać. Ten ostatni odcinek przed Stella Point był prawdziwym wyzwaniem – najtrudniejszym momentem całej wspinaczki. Zmęczenie, wysokość, wyczerpanie organizmu – wszystko zaczęło się kumulować. Temperatura spadła do -20°C, a zimny, przenikliwy wiatr wdzierał się przez każdą możliwą szczelinę odzieży. Nasze ciała walczyły z ekstremalnymi warunkami, a każdy krok stawał się coraz trudniejszy. Bóle głowy, zawroty i mdłości zaczęły doskwierać niektórym z nas. Jednak wiedzieliśmy, że musimy iść naprzód, choćby powoli.

Gdy dotarliśmy do Stella Point, odczułem ogromną ulgę. Z tego miejsca do szczytu Uhuru Peak pozostała już tylko godzina marszu, a podejście było znacznie łagodniejsze. Można śmiało powiedzieć, że jeśli dotrzesz do Stella Point, szczyt Kilimandżaro jest już prawie na wyciągnięcie ręki. To była prawdziwa walka, ale wiedzieliśmy, że Uhuru Peak – na wysokości 5895 m n.p.m. – jest w naszym zasięgu.

Około godziny 9:00 zdobyliśmy szczyt Uhuru Peak! Kilimandżaro zostało pokonane! Staliśmy na dachu Afryki, pełni ekscytacji, dumy i wyczerpania. Mimo niesamowitego uczucia osiągnięcia celu, wysokość dawała się we znaki. Odczuwalna temperatura -20°C, a do tego choroba wysokościowa – wyczerpanie organizmu, bóle głowy i nudności były z nami od początku wspinaczki. Czy było warto? ZDECYDOWANIE TAK!

Na szczycie czuliśmy mieszankę euforii i zmęczenia, ale także niepokój. Wysokość i rozrzedzone powietrze były wyzwaniem dla naszych organizmów, a podświadomie wiedzieliśmy, że musimy zacząć schodzić jak najszybciej. Chwilę spędziliśmy na robieniu zdjęć i podziwianiu zapierających dech w piersiach widoków, ale wiedzieliśmy, że czas nagli.

Pomimo wyczerpania i wyraźnych objawów choroby wysokościowej, nie mogliśmy jednak zapomnieć o naszych partnerach i produktach, które stały się nieodzownym elementem naszej wyprawy. Na szczycie, na wysokości 5895 metrów, dumnie rozwiesiliśmy flagi z logami naszych przyjaciół i sponsorów, pokazując, że ich wsparcie pomogło nam dotrzeć aż tutaj. Produkty, które towarzyszyły nam przez całą drogę, zostały uwiecznione na tle majestatycznych krajobrazów, symbolizując naszą współpracę w osiąganiu tego niezwykłego celu.

Na szczycie Kilimandżaro, Sylwia nie mogła powstrzymać się, by natychmiast podzielić się swoimi emocjami – wykonała szybki telefon do mamy, opowiadając o zdobyciu szczytu.

Niezawodny Maxcom MM918 Strong sprawdził się nawet na wysokości prawie 6000 m n.p.m., przy temperaturze -20°C. Ten pancerny telefon towarzyszył nam przez całą I edycję Szczytowych Wypraw i udowodnił swoją niezawodność w ekstremalnych warunkach.

Jego długa żywotność baterii sprawiała, że nie musieliśmy martwić się o ładowanie każdego dnia, co było kluczowe podczas wielodniowych wędrówek. Odporność na wstrząsy i upadki sprawiała, że telefon przetrwał najtrudniejsze warunki terenowe, niezależnie od miejsca, w którym się znajdowaliśmy.

Wodoodporność sprawiała, że deszcz i wilgoć nie stanowiły żadnego problemu. Wbudowana latarka LED była nieoceniona podczas nocnych wędrówek i w obozie, zawsze oświetlając nam drogę.

Radio FM umilało nam czas i pozwalało na bieżąco śledzić prognozy pogody. Funkcja SOS dawała nam dodatkowe poczucie bezpieczeństwa w razie nagłych sytuacji, co było szczególnie ważne w takich warunkach.

Kliknij i przeczytaj naszą osobistą recenzję tego produktu! Maxcom MM918 👇👇👇

Kliknij i zobacz film, jak testowaliśmy ten produkt przed naszą podróżą! 👇👇👇

Zejście rozpoczęliśmy nieco rozproszeni, każdy mógł schodzić w swoim tempie, pod opieką przewodników. Choć podejście zajęło nam 8 godzin, zejście do obozu Barafu miało zająć 2-4 godziny, w zależności od tempa. Nogi były ciężkie, ale adrenalina i radość z sukcesu pomogły nam przetrwać ten trudny moment.

Schodząc, wiedzieliśmy, że najważniejszy etap naszej podróży jest za nami, ale zmęczenie i wyczerpanie przypominały, że wyprawa jeszcze się nie skończyła.

Wyczerpani do granic możliwości dotarliśmy w końcu do obozu Barafu. Po kilkunastu godzinach wspinaczki i zejścia, jedyne, o czym marzyliśmy, to zjeść obiad i choć na chwilę położyć się, by odzyskać siły. Niestety, nasz odpoczynek musiał być krótki, ponieważ po obiedzie czekało nas jeszcze zejście do niższego obozu – High Camp, położonego na wysokości 3950 m n.p.m. Mimo ogromnego zmęczenia i pragnienia, aby zostać w Barafu, wiedzieliśmy, że zejście niżej było nie tylko bezpieczniejsze, ale i wskazane.

Wieczorem, wycieńczeni, ale z poczuciem spełnienia, dotarliśmy do High Camp, gdzie czekała na nas zasłużona kolacja.

W oczekiwaniu na kolację, mieliśmy okazję podziwiać szczyt Kilimandżaro z oddali. Trudno było uwierzyć, że jeszcze kilka godzin temu staliśmy na jego wierzchołku. Widok szczytu, majestatycznie górującego nad horyzontem, wzbudził w nas ogromne emocje. To był moment, który na długo zapadnie nam w pamięć. Nie mogliśmy odpuścić takiej chwili, dlatego postanowiliśmy uczcić ją kolejną sesją zdjęciową, tym razem z flagami naszych przyjaciół i partnerów, którzy wspierali nas podczas tej niezwykłej podróży.

.

.

To był nasz ostatni dzień na zboczach Kilimandżaro. Po porannym śniadaniu i spakowaniu wszystkich rzeczy nadszedł czas na pożegnanie z lokalną ekipą, która towarzyszyła nam przez całą wyprawę – przewodnikami, tragarzami, kucharzami. Atmosfera była pełna emocji i wdzięczności, bo bez ich pomocy nasza przygoda nie mogłaby się udać. W geście podziękowania wręczyliśmy napiwki, a oni, w tradycyjny dla nich sposób, odwdzięczyli się tańcami i śpiewem. Był to moment, który wzbudził uśmiechy na wszystkich twarzach i dodał nam energii na ostatni etap naszego trekkingu.

Na naszą 14-osobową grupę przypadało ponad 40 osób wspierającego nas zespołu, w tym tragarze, przewodnicy, kucharze oraz pomocnicy. To oni byli prawdziwymi bohaterami naszej wyprawy na Kilimandżaro, bez których dotarcie na szczyt byłoby niemożliwe. Tragarze na Kilimandżaro noszą na plecach wszystko, co jest potrzebne w trakcie wędrówki – od naszych namiotów, przez jedzenie, po sprzęt. Każdy z nich może przenosić ładunki ważące do 20 kg, a mimo to poruszają się z niewiarygodną szybkością i lekkością, pokonując strome zbocza.

Ciekawostką jest to, że wielu z nich pochodzi z lokalnych plemion, takich jak Chaga, a ich doświadczenie i wiedza o górze są bezcenne. Nie tylko znają każdy zakamarek szlaków, ale także dbają o nasze bezpieczeństwo, pomagając nam w momentach kryzysowych. Przewodnicy to osoby z wieloletnim doświadczeniem, doskonale przeszkolone w zakresie aklimatyzacji i choroby wysokościowej. Wiedzą, kiedy należy zwolnić tempo i jak reagować na oznaki zmęczenia lub problemów zdrowotnych u wspinaczy. Wielu z nich pokonuje trasę na szczyt Kilimandżaro kilkadziesiąt razy w roku, a mimo to każdy raz traktują z taką samą pasją i zaangażowaniem.

Ich wsparcie, opieka i wiedza były kluczowe dla sukcesu naszej wyprawy, a ich umiejętności i siła zrobiły na nas ogromne wrażenie.

W trakcie wędrówki mieliśmy okazję porozmawiać z przewodnikami i tragarzami na temat sprzętu AGD i RTV, który zabraliśmy ze sobą. Okazało się, że byli pod ogromnym wrażeniem jakości i przydatności wszystkich produktów, jakie mieliśmy. Lunchbox elektryczny Noveen LB745 City wywołał u nich szczególne zdziwienie – nigdy wcześniej nie widzieli tak praktycznego urządzenia, które pozwala na podgrzewanie jedzenia w trakcie drogi.

Równie zdumieni byli kawiarką Ariete Mokina – jej kawa, smakująca doskonale nawet na wysokościach, zrobiła na nich duże wrażenie. Termos Leifheit Coco został doceniony za grube ścianki i świetną izolację, która pozwalała cieszyć się ciepłą herbatą przez cały dzień. Pancerny telefon Maxcom MM918 Strong z kolei budził podziw za swoją wytrzymałość, a butelka Noveen za swoją lekkość. Radyjko Adler AD1198 zdumiewało kompaktowością i mocą, a smartwatch Maxcom FW67 Titan Pro imponował ilością funkcji, które okazały się nieocenione podczas trekkingu. Na koniec nasi przewodnicy byli pod wrażeniem, jak pakowarka próżniowa Gorenje VS120E pozwoliła nam zabezpieczyć żywność, odzież i elektronikę – prosta rzecz, która dodała komfortu naszej podróży.

Widok radości i uznania na ich twarzach był dla nas najlepszą opinią o produktach, które towarzyszyły nam w tej wyprawie. Sesja zdjęciowa z naszymi partnerami i ich sprzętem była wręcz obowiązkowa – ta chwila musiała zostać uwieczniona.

Przed nami ostatni odcinek naszej wędrówki – powrót do bram Parku Kilimandżaro, ponownie przez malowniczy las deszczowy. Tym razem droga była znacznie łatwiejsza, a atmosfera o wiele lżejsza. Zmęczenie z poprzednich dni ustąpiło miejsca radości i satysfakcji z osiągnięcia celu. Ścieżka wiodła nas przez bujną roślinność, otoczoną śpiewem ptaków i zapachem mokrej ziemi. Każdy krok stawał się coraz przyjemniejszy, a w naszych rozmowach czuło się dumę i wspólną radość z pokonanej trasy.

Szliśmy z uśmiechami na twarzach, wspominając najtrudniejsze momenty, jak i te najpiękniejsze chwile na szlaku. Teraz mogliśmy cieszyć się widokami bez pośpiechu, wiedząc, że nasza przygoda dobiega końca. Otaczający nas las deszczowy przypominał, jak różnorodne krajobrazy oferuje Kilimandżaro – od surowych, wulkanicznych terenów po tę zieloną oazę. Na końcu drogi, z widokiem na bramy parku, poczuliśmy, że nasza wędrówka była nie tylko fizycznym wyzwaniem, ale też duchową podróżą, która zostanie z nami na długo.

Po dotarciu do bram parku dopełniliśmy formalności związanych z zakończeniem naszej wędrówki. Nasze rzeczy już czekały przy busie, którym wyruszyliśmy do hotelu.

W drodze powrotnej do hotelu zatrzymaliśmy się na pożegnalny lunch z całą naszą lokalną ekipą – przewodnikami, tragarzami, kucharzami i pomocnikami. Była to ostatnia okazja, by podziękować im za wsparcie, bez którego nasza wyprawa nie mogłaby się udać. Atmosfera była pełna radości i wspomnień, a wspólny posiłek był idealnym momentem, by jeszcze raz cieszyć się towarzystwem ludzi, którzy towarzyszyli nam przez te niezwykłe dni.

Po lunchu odwiedziliśmy tanzańskie sklepy AGD i RTV, chcąc zobaczyć, jak różni się tamtejsza oferta od polskiej. W żartobliwy sposób opiszemy to tak: ekspozycja dosłownie nas powaliła. Szeroki wybór produktów, niesamowicie niskie ceny i obsługa klienta na najwyższym poziomie – można było się poczuć jak w futurystycznym centrum handlowym. Marketing był „wyjątkowo nowoczesny” – kody QR, automatyzacja sprzedaży, nowatorskie podejście do klienta, a także pełne magazyny z systemami dropshippingowymi oraz „full fitment”. No i oczywiście, świetnie przeprowadzane akcje marketingowe w social mediach, które sprawiały, że tanzański rynek AGD i RTV wydawał się przyszłością handlu.

Co nas zaskoczyło? Ceny produktów – tutaj, zamiast znanego w Polsce zjawiska zaniżania cen, klient na początku widzi cenę wyjściową, która potrafi być nawet 500% wyższa niż ta, którą finalnie zapłaci! To zupełnie inne podejście do sprzedaży. Czy powinniśmy uczyć się od Tanzanii, jak sprzedawać AGD i RTV? Nad tym warto się zastanowić.

Późnym popołudniem dotarliśmy w końcu do hotelu, gdzie po kilku dniach na Kilimandżaro mogliśmy wreszcie skorzystać z łazienki i porządnie się wykąpać. Na górze kąpiele nie były możliwe, a teraz docenialiśmy każdą kroplę wody. Odświeżeni i pełni nowych sił, udaliśmy się na uroczystą kolację, podczas której wspominaliśmy naszą wyprawę. Po kolacji, mimo zmęczenia, postanowiliśmy znaleźć jeszcze trochę energii i obejrzeć w hotelowym pubie finał Mistrzostw Europy 2024, Hiszpania – Anglia, który zakończył się zwycięstwem Hiszpanów 2:1. Mieliśmy szczęście, ponieważ pub był pełen Anglików, którzy byli w Tanzanii na delegacji ornitologicznej, badając lokalne ptaki. Dzięki nim mogliśmy poczuć prawdziwe emocje związane z meczem, w towarzystwie krajan finalistów Euro 2024.

.

.

Dla Sylwii był to ostatni dzień wyprawy – wracała do Polski, ale to nie oznaczało końca I edycji Szczytowych Wypraw AGD RTV. Ja, o 4:00 nad ranem, wyjechałem z hotelu, kierując się na lotnisko Kilimandżaro, aby wyruszyć na rajski Zanzibar. Lot trwał około godziny, a po wylądowaniu czekała mnie jeszcze 2-godzinna podróż busem na drugi koniec wyspy, do hotelu. Celem było nie tylko zasłużony odpoczynek i regeneracja po wyczerpującej wyprawie, ale także kolejny etap promocji naszych partnerów i ich produktów, w malowniczym otoczeniu białych plaż i błękitnych wód Zanzibaru.

Na Zanzibarze planowałem zostać do 18 lipca, by odpocząć na rajskich plażach oraz zwiedzić tę niezwykłą wyspę, która kryje wiele tajemnic i ciekawostek.

Zanzibar, zwany także „Wyspą Przypraw”, ma bogatą historię, która sięga czasów starożytnych, kiedy był ważnym centrum handlu przyprawami i niewolnikami. Przez setki lat wyspa była pod wpływem różnych kultur – arabskiej, perskiej, portugalskiej i brytyjskiej. Dzięki temu Zanzibar to prawdziwy tygiel kulturowy, co można zauważyć w architekturze, kuchni i tradycjach mieszkańców. Stolica wyspy, Stone Town, wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO, jest pełna wąskich uliczek, kamiennych budynków i charakterystycznych, rzeźbionych drewnianych drzwi.

Zanzibar to także raj dla miłośników przyrody. Słynne Jozani Forest jest domem dla wspomnianych wcześniej małp Red Colobus, które nie występują nigdzie indziej na świecie. Wyspa jest również otoczona spektakularnymi rafami koralowymi, co czyni ją idealnym miejscem do nurkowania i snorkelingu.

Podczas mojego pobytu miałem szczęście uczestniczyć w lokalnym plażowym treningu bokserskim. Takie treningi to częsty widok na Zanzibarze, szczególnie na północnych plażach, gdzie lokalni sportowcy trenują z widokiem na Ocean Indyjski. To nie tylko świetny sposób na zachowanie formy, ale także na połączenie sportu z naturą. Oprócz tego, udało mi się obejrzeć mecz piłki nożnej ligi zanzibarskiej. Piłka nożna jest tu niezwykle popularna, a lokalne mecze, mimo skromnej oprawy, wzbudzają ogromne emocje.

Zanzibar to także jedno z nielicznych miejsc na świecie, gdzie można zobaczyć „morski las” – podczas odpływu odkrywają się gigantyczne połacie dna morskiego, tworząc surrealistyczny krajobraz, po którym można spacerować.

Na białych, pudrowych piaskach Zanzibaru znalazłem idealne miejsce na kolejną sesję zdjęciową dla produktów naszych partnerów. Połączenie błękitnych wód oceanu i śnieżnobiałego piasku stanowiło perfekcyjne tło, by uwiecznić sprzęty, które towarzyszyły nam w całej wyprawie. Była to kolejna okazja, aby pokazać ich wytrzymałość i funkcjonalność, tym razem w rajskim otoczeniu wyspy, która jest synonimem egzotycznego wypoczynku.

.

.

18 lipca, po kilku dniach relaksu na Zanzibarze, nadszedł czas na kolejną część mojej podróży. Po śniadaniu oczekiwałem na transport, który miał zabrać mnie na drugą stronę wyspy, do portu. Mój prom do Dar es Salaam miał odpłynąć o 16:00, a transfer do portu trwał około dwóch godzin. Około 15:00 znalazłem się w poczekalni portowej, czekając na wypłynięcie. Podróż promem trwała nieco ponad godzinę, a w jej trakcie miałem okazję podziwiać niesamowite widoki wybrzeża Tanzanii i Zanzibaru, gdzie błękitne wody oceanu spotykają się z egzotyczną linią brzegową.

Do Dar es Salaam, największego miasta Tanzanii, dotarłem około 17:30. Na miejscu wynająłem lokalnego kierowcę, który zabrał mnie na objazd po mieście, pokazując mi jego różne oblicza. Chociaż Google Maps wskazywało, że droga do hotelu powinna zająć 30 minut, w rzeczywistości moja podróż trwała aż trzy godziny. Powód? Znaczna część trasy nie była asfaltowa, a piaszczysta, a gigantyczne korki sprawiały, że poruszanie się po mieście było niezwykle czasochłonne.

Dar es Salaam to miasto pełne kontrastów. Z jednej strony, jest to tętniąca życiem metropolia z nowoczesnymi budynkami, portem i handlowymi centrami, a z drugiej – sporym problemem jest przeludnienie, bieda i niedorozwinięta infrastruktura. Nie brakuje tu jednak także historii i kultury – w mieście znajduje się wiele zabytków, takich jak Village Museum, które prezentuje tradycyjne domostwa z różnych regionów Tanzanii, czy National Museum, ukazujące historię kraju. Miasto to jest także bramą do Serengeti i innych parków narodowych, ale niestety nie brakuje tu również dzielnic, w których bieda i brak dostępu do podstawowych usług są na porządku dziennym.

Pomimo interesujących widoków, podróż po Dar es Salaam pokazała również trudności, z jakimi mierzy się miasto – wielkie korki, brak nowoczesnych dróg i ogromne różnice społeczne widoczne na każdym kroku. Po wyczerpującej jeździe w końcu dotarłem do hotelu przed 22:00. Zmęczony długim dniem, od razu po zameldowaniu się, padłem na łóżko i zasnąłem niemal natychmiast, czekając na kolejne przygody.

Kolejnego dnia, z samego rana po zjedzonym śniadaniu, wyruszyłem na lotnisko w Dar es Salaam. Mój lot do Doha był zaplanowany na południe, więc miałem wystarczająco czasu, aby bez pośpiechu dotrzeć na miejsce. Po dotarciu do Doha czekało mnie kilka godzin oczekiwania na lot do Warszawy, co dało mi chwilę na odpoczynek i przemyślenie całej niesamowitej podróży. 20 lipca, po kilkunastu dniach pełnych przygód, emocji i nowych doświadczeń, wróciłem do Polski, kończąc tym samym I edycję „Szczytowych Wypraw AGD RTV”.

.

.

Nasza wyprawa dobiegła końca, ale emocje i wspomnienia pozostaną z nami na długo. To była niezwykła podróż, pełna wyzwań, przygód i niezapomnianych chwil, które mieliśmy zaszczyt dzielić z naszymi przyjaciółmi – firmami, które wsparły nas podczas tej ekspedycji.

Z dumą reprezentowaliśmy naszych partnerów, a możliwość testowania ich produktów w tak wymagających warunkach była dla nas ogromnym wyróżnieniem. Wasze wsparcie nie tylko umożliwiło nam zdobycie najwyższego szczytu Afryki, ale także pozwoliło pokazać, jak niezawodne i funkcjonalne są Wasze urządzenia. To dzięki Wam mieliśmy pewność, że jesteśmy dobrze przygotowani, a każdy dzień na Kilimandżaro był nie tylko wyzwaniem, ale i pokazem doskonałej jakości sprzętu AGD i RTV.

Było dla nas zaszczytem rozkładać flagi Waszych firm na różnych etapach naszej wędrówki, szczególnie na samym szczycie Kilimandżaro. W ten sposób, symbolicznie zdobywaliście szczyt razem z nami. Każde zdjęcie i każda chwila była świadectwem Waszej obecności i naszego wspólnego sukcesu. Wasze produkty – od termosów, przez lunchboxy, aż po elektronikę, którą zabraliśmy ze sobą – przeszły próbę w najtrudniejszych warunkach i pokazały, że innowacyjność, jakość i wytrzymałość mogą iść w parze, nawet na wysokościach, gdzie panują ekstremalne warunki.

Chcemy Wam serdecznie podziękować za zaufanie i wsparcie, które odczuwaliśmy na każdym kroku naszej podróży. To była przygoda, która pokazała nam, że razem możemy zdobywać nie tylko góry, ale również nowe wyzwania i szczyty w biznesie. Cieszymy się, że mogliśmy reprezentować Wasze marki z dumą i będziemy to robić z takim samym zaangażowaniem w kolejnych edycjach. Razem pokazaliśmy, że współpraca i pasja mogą nas zaprowadzić na sam szczyt – dosłownie i w przenośni.

Dziękujemy, że byliście z nami, i do zobaczenia w kolejnych przygodach!

.

.

.

Zapraszamy do obejrzenia niesamowitej relacji z naszej wyprawy na Kilimandżaro w ramach I edycji Szczytowych Wypraw AGD RTV!

Zobacz, jak zmagamy się z wyzwaniami, pokonując najwyższy szczyt Afryki dzięki wsparciu naszych partnerów i niezawodnemu sprzętowi.

Ta przygoda pełna emocji, pięknych widoków i praktycznych rozwiązań AGD RTV pokaże Wam, że wszystko jest możliwe, kiedy mamy odpowiednie wsparcie!

Oglądaj film i poczuj, jak to jest stanąć na dachu Afryki!

.

.

.

.

.

Szczytowe Wyprawy AGD RTV Edycja II 2025r

Mamy ogromną radość ogłosić, że przygotowujemy się do II edycji Szczytowych Wypraw AGD RTV i już teraz zapraszamy Cię do udziału! Jesteśmy pełni energii i gotowi, aby ponownie wyruszyć razem w góry. Tym razem chcemy jeszcze bardziej wspólnie promować Twoją markę i produkty, zdobywając przy tym kolejne górskie szczyty.